Dobry wieczór! Nie było mnie tu kilka dni (nie pisałam), ale czytałam Wasze blogi. Co u mnie? Dużo zmian.
1. Powiedziałam Mamie, że nie mam zdrowej relacji z jedzeniem
2. Jestem zapisana na wizytę u psychiatry
3. Nie liczę kalorii (w znaczeniu - nie zapisuję ich w żadnej aplikacji ani w zeszycie)
Wizyta jest dopiero 29. Wcześniej nie można było. Nie boję się tego spotkania. Raczej nikt nie wsadzi mnie do szpitala psychiatrycznego, moja waga nie zagraża mojemu życiu. Mama zmusiła mnie do zważenia się przy Niej (w dżinsach i koszulce od piżamy) kilka dni temu i waga pokazała 41,6. Oczywiście, nadal uważam, że to za dużo, ale chyba dojrzałam do tego, żeby powiedzieć sobie: "nie masz zdrowej, normalnej relacji z jedzeniem - znowu zaczynasz przeliczać każdy kęs na kalorie, panikujesz, gdy widzisz kawałek ciasta i najchętniej nie jadłabyś przy żadnej osobie". Tak, wychodziłam z talerzem do innego pokoju, gdy musiałam zjeść obiad. Tak, liczyłam (i nadal liczę) kalorie w myślach, gdy cokolwiek jem. Tak, dostaję prawie mdłości, gdy widzę ciasto/ciastka/słodycze. Ostatnio byłam w Rossmannie i wzięłam do ręki jakiś batonik Raw. Pomyślałam o tym, jak rozpływa się na moim języku i... Odłożyłam na półkę. Tyle tłuszczu i cukru? Chyba oszalałaś!
Zdałam też sobie sprawę z tego, że gdy tylko schudnę do tych swoich wymarzonych 39 kg, będę chciała jeszcze zrzucić kilogram... A potem następny... A potem nie zapanuję nad tym i albo obudzę się w szpitalu, albo już tego szczęścia nie zaznam.
Gdybym mieszkała sama, gdyby nie było w domu Mamy i Taty przez jakiś tydzień, prawdopodobnie nie jadłabym nic. Zmuszam się do jedzenia, mimo że nie mam na nie ochoty. Mama pilnuje mnie rano ze śniadaniem, ale kilka dni temu nie dałam rady go zjeść i wyrzuciłam. Potem miałam ochotę na kisiel. Ugotowałam go, popatrzyłam na niego i wylądował w zlewie. Nie jadłam wtedy nic aż do popołudnia, do jakiejś 16:00. Dopiero, gdy Mama wróciła z pracy i podgrzała zupę, którą ja ugotowałam przed południem, zjadłam pół talerza. Ktoś kiedyś powiedział, że anoreksja to samobójstwo na raty. Podpisuję się pod tym twierdzeniem. Czy jestem chora? Nie wiem. Nie umiem tego określić.
gratuluję Ci odwagi poruszenia tego tematu z mamą, myślę, że to dobra decyzja i za jakiś czas podziękujesz sobie za to ;) trzymaj się kochana ;* (jak byś miała potrzebę/ ochotę zawsze możesz napisać na priv)
OdpowiedzUsuńMasz na myśli maila, tak? Dziękuję Tobie bardzo za te propozycję i za te słowa. Wczoraj byłam w Licheniu z rodziną (tam jest sanktuarium) i Mama zrobiła m.in mi zdjęcia. Może wstawię tu obcięte, bez twarzy. Chyba po raz pierwszy coś mi przeskoczyło (?) w umyśle. Nie wyglądam zdrowo. Lustro pokazuje mi co innego, zdjęcia co innego. Czemu wierzyć?
OdpowiedzUsuńBardzo odważna i dojrzała decyzja. Naprawdę się cieszę, że chcesz o siebie zadbać i dobrze, że robisz to gdy nie jest za późno. Trzymam kciuki za wizyte5u lekarza :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Meg. Każde słowo wsparcie jest dla mnie na wagę złota. Dziękuję za Twoje :)
Usuń*wsparcia
OdpowiedzUsuń